Podczas pobytu w „Krakowie” Nel zachorowała na febrę. Pierwszy atak bardzo ją osłabił. Było jej naraz zimno i ciepło. Widziała Gebhra, Beduinów i Chamisa stojących przed drzwiami baobabu. Drugi atak zawsze jest jeszcze gorszy, nik nie dożył trzeciego. Gdy pewnego dnia zobaczyłem na niebie dym byłem pewny, że to obóz Smaina. Pod osłoną nocy, gdy księżyc był już na niebie, wyruszyłem w stronę, z której się unosił. Po drodze przedzierałem się przez wysokie trawy, mimozy i akacje. Każdy najcichszy szelest nie uszedł mojej uwadzę. Gdy w końcu byłem na miejscu, moim oczom ukazał się widok inny, jakiego się spodziewałem. Nie był to obóz Smaina, lecz Szwajcara o imieniu Linde. Nie mógł iść dalej, ponieważ miał zranioną nogę. Opiekował się nim mały murzyn Nasibu.

Wszyscy niewolnicy Lindego, oprócz Nasibu, zapadli w śpiączkę, pozostawiając po sobie mnóstwo broni i prochu. Linde był pewny, że on również niedługo odejdzie z tego świata, więc jak mógł tylko pomagał nam. Największą pomoc okazał dając mi całe dwa słoiki chininy dla Nel. Dzięki temu lekarstwu, nie doszło do drugiego ataku. Oprócz chininy Linde dał nam broń, proch, papier, mapy, apteczkę, dzbany, oraz wiele innych rzeczy które przydały się nam do dalszej podróży. Niedługo potem Szwajcar umarł, a Nasibu długo opłakiwał śmierć swojego pana. Gdy nadszedł dzień wyjazdu, King był już tak oswojony, że pozwalał nawet Nel wchodzić sobię na grzbiet. Aby go uwolnić trzeba było w szczeliny w skale włożyć proch, a następnie go podpalić. Wybuch był bardzo głośny, lecz gdy słoń zorientował się że jest wolny strach minął. Zapakowaliśmy wszystkie swoje dobytki, które dostaliśmy od Lindego i ruszyliśmy w drogę.

Na mapach narysowana była góra, którą Szwajcar wskazał nam jako bezpieczną. W czasie naszej drogi puszczaliśmy latawce z papieru, na których umieszczaliśmy niezbędne informacje, jak nas znaleźć. Gdy dojechaliśmy do podnóża góry okazało się, że Linde miał racje, była wspaniała. Po stromych bokach spływała rzeka, szczyt, był płaski, tak, że z dołu nic nie było widać, a łatwo było odeprzeć atak zwierząt. Weszliśmy na górę a naszym oczom ukazał się przepiękny widok. Był tam las bananowy, z taką ilością bananów, że starczyłoby nawet na rok. Za olbrzymimi liśćmi ukryta była murzyńska wioska, niektóre domy były zniszczone, a inne nie. Na środku stała chata króla, cała zrobiona z gliny.

Niestety wszędzie leżały kości ludzkie, które mrówki objadły z mięsa. Na moją prośbę Kali i Nasibu szybko je sprzątnęli. Na górze mieszkało sporę stado szympansów, które zachęcone bananami osiedliło się tu. Czym prędzej wystrzeliły ze sztucera, i odgoniłem je. Gdy zrobiło się już późno Nasibu rozpalił ognisko. Nel i Mea zamieszkały w chacie króla, gdzie podłoga wylana była żywicą. Nel bardzo się tu podobało. Wspulnie nazwaliśmy górę, Górą Lindego, a wioskę, Nel.
Staś